Żyj tak, jakby jutra mogło nie być
Ten tytuł może być trochę dołujący, ponieważ uświadamia nam, że nie jesteśmy nieśmiertelni. Śmierć dotyczy każdego, zdrowego jak i chorego. Rak jedynie uświadamia o tym bardziej, jednak wiecie co? Ja wcale nie boję się śmierci. Naprawdę, możecie mi wierzyć. Nie boję się jej. Boję się tylko jednego - że nie zdążę spełnić swoich marzeń. To największy strach, jaki noszę w sercu - przyznaję się Wam. Śmierć przy tym jest dla mnie jak ziarenko piasku, nie znaczy nic. Wiem, że możecie tego nie zrozumieć i pomyśleć "- Co ona mówi?", ale to prawda. Dzięki temu wszystkiemu, co przeszłam, zrozumiałam, że jesteśmy tu na chwilę. Że naszym zadaniem jest kochać. Wybaczać. Spełniać marzenia.. I dopóki nie zachorowałam, nie wiedziałam, jaki mam cel w życiu. Żyłam z dnia na dzień, spieszyłam się, jakbym brała udział w maratonie.. A potem przyszła druzgocąca wiadomość. I wiecie, to ten moment, kiedy człowiek się zatrzymuje. Przestaje biegnąć za nie wiadomo czym. Chciałam być we wszystkim najlepsza.. A teraz? Nie wiem po co. Czasami myślę sobie, że dostałam nowe ciało, co oczywiście jest prawdą, ponieważ zamieszkało we mnie kilka kilogramów ciężkiego tytanu 😄
Ale mam na myśli tutaj głębsze znaczenie. "Stara" ja musiała ustąpić miejsca nowej i odejść.. Dziś uczę się żyć jako ktoś zupełnie inny. Wewnętrznie i zewnętrznie. I dobrze mi z tym. Mogłabym narzekać na kilkadziesiąt centymetrów blizny, czy to, że straciłam swoje długie włosy. Ale to takie drobiazgi w obliczu tego, co zyskałam.. Dziś już ze spokojem patrzę na wszystko, co dzieje się wokół mnie. Jedyne co czuję to smutek, widząc, jak ludzie biegną za nie wiadomo czym. Jak chcą być we wszystkim najlepsi, gonią za karierą, bogactwem, we wszystkim chcą dorównać innym. Patrzę na to i widzę więcej. Dziś stałam się osobą, której nie można zaimponować najnowszym samochodem, czy milionami na koncie. Wiecie za to czym? Prostotą. Radością na widok nieba. Pomocną dłonią skierowaną do słabszych. To są jedyne rzeczy, które mi imponują. Nie myślcie, że coś ze mną nie tak. Wszystko w porządku, po prostu byłam na granicy śmierci. I dzięki temu widzę więcej, cieszę się ze wszystkiego. Zauważam głębię istnienia.
Kiedyś znajoma z onkologii powiedziała mi: "Natalia, my już nigdy nie będziemy żyć normalnie". Wtedy tamte słowa były dla mnie straszne. Nie będziemy żyć normalnie? Co to znaczy? Dziś już wiem. Jednak potrzebowałam czasu, aby zrozumieć, że to ja zdecyduję o znaczeniu tych słów. Fakt, mogłabym codziennie płakać w poduszkę, bo mam endoprotezę, nie umiem chodzić bez bólu, moje ciało to nadal roślina po chemii, że jestem słaba, szybko się męczę i minie jeszcze wiele czasu, zanim wrócę do siebie. O ile wrócę. Ale po co? Ja cieszę się tym, co jest. Cieszę się, że mogę iść, nawet jeśli boli. I nie mówię o tym każdemu wokół. Cieszę się, że mogłam pójść na studia, nawet jeśli nauczenie się prostych rzeczy jest dla mnie trudnością i każdy powrót do domu po studiach to stan podgorączkowy, dreszcze i ogromny ból całego ciała. Ale to moja wygrana. Zaczynam od nowa, jednak już wiem, że to wszystko miało i ma sens. Tak naprawdę obrałam nową, lepszą drogę, na której spotkało mnie wiele dobra. Czasami tak sobie myślę, że całe moje cierpienie to nic w obliczu tego, jak wiele dostałam od życia jako "zadośćuczynienie", o ile można to tak nazwać. Ludzie, których spotkałam, zmienili moje życie i patrzenie na świat już na zawsze. Wiem, że gdyby nie choroba, nie spotkałabym tylu Aniołów na swojej drodze. Właściwie to nie wiem, gdzie bym teraz była. A dziś? Wiem, że jestem tu, gdzie powinnam być i czuję spokój, bo jestem pewna, że idę właściwą drogą w życiu. Zdrowia i sprawności już nigdy nie odzyskam, a ból będę zakrywać swoim szerokim uśmiechem, ale wiecie- jestem bardzo szczęśliwa. Dopiero kiedy zaczęłam tracić życie i "tańczyć ze śmiercią" zaczęłam naprawdę żyć i doceniać stokrotnie każdą chwilę. Może zastanawiacie się, jak można cieszyć się z trawy, drzew, śpiewu ptaków? Uwierzcie, że można. Nie widziałam tego wszystkiego przez długie miesiące. I nie zapomnę swojego śmiechu i łez, gdy pierwszy raz wyszłam na spacer w tajemnicy przed mamą, która panicznie bała się tego, że dojdzie do zakażenia i wszędzie kazała zakładać maskę medyczną (Mamo, jeśli to czytasz, to wiedz, że był to najlepszy spacer w moim życiu, nigdy nie byłam szczęśliwsza!) 💗
Do mojej odwagi, aby wyjść z domu i przełamać strach przyczyniła się Ola. Anioł w różowej peruce z oddziału onkologii, który pojawił się w moim życiu na chwilę i szybko zniknął. Ale to była piękna chwila, która wyryła na moim sercu piękne wspomnienie Oli. Dziś wiem, że patrzy na mnie z Góry i z radością ogląda moje spacery 🙂
To były takie moje małe wielkie marzenia, które spełniałam na miarę swoich możliwości. Dziś już nie marzę o wielkich rzeczach, karierze, luksusach. Dziś chcę jedynie, aby ludzie, których kocham, byli zdrowi i szczęśliwi. Ja też chciałabym być zdrowa, ale w pierwszej kolejności myślę o innych, niż o sobie. Chciałabym też, aby ludzie się zatrzymali. Przestali gonić za bogactwem, pieniędzmi, modą, za czymś, czym chcą zaimponować innym. W moich oczach nie znaczy to nic. Zastanów się, może to dotyczy Ciebie? Mam dziś jedno pytanie- czy jeśli jutra miało by nie być, jak spędziłbyś swój ostatni dzień? Masz jeszcze szansę. Żyj, póki możesz, gdyż możesz mieć mniej czasu, niż myślisz 🙂
"Mów gdy kochasz, całuj dużo i żyj mocno.
Bądź dla innych dobra i nie trać wiary w świat.
Pamiętaj - nie mamy kontroli nad tym, ile czasu nam tu zostało,
ale czasami, gdy mamy szczęście,
mamy wpływ na to, jak ten czas wykorzystać.
Mamy wpływ na to, w ilu sercach pozostawimy po sobie jakieś piękno..."
~ Aleksandra Steć
Jeszcze możesz zdecydować, w ilu sercach zostawisz piękno. Żyj. Spełniaj marzenia i ciesz się każdą chwilą, a zobaczysz, jak wiele zmieni się w Twoim życiu. Nagle zaczną pojawiać się ludzie, którzy będą czystą inspiracją do czynienia dobra. Zacznij od siebie. Czasami nie wiesz, że możesz stać się czyimś Aniołem ❤
OdpowiedzPrzekaż dalej
|
❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń��
OdpowiedzUsuńTwój blog i sposób w jaki opisujesz swoją walkę z chorobą, swoje życie, mimo iż sprawił, że po moich policzkach spłynęło wiele łez, to podbudował mnie wewnętrznie. Jestem w trakcie badań, ból ręki, który towarzyszy mi od listopada. Zrobiłam już trochę badań, spotkałam się z kilkoma lekarzami, teraz czekam na wizytę u ortopedy. Podczas ostatniej wizyty u lekarza usłyszałam, że to może być zwykła torbiel, ale i... rak kości. Jestem przerażona, mam dwadzieścia lat, zaczęłam studia, wyprowadziłam się z domu. Czeka mnie jeszcze wiele badań, zanim dowiem się co siedzi w mojej ręce, staram się wierzyć, że wszystko będzie w porządku.
OdpowiedzUsuńJesteś silną dziewczyną, życzę ci dużo zdrowia, spełnienia marzeń i cudownych chwil w życiu. Jesteś wojowniczką, bądź z siebie dumna i nigdy się nie poddawaj.
Wiem o czym mówisz.. Znam ten strach. Gdybyś chciała ze mną porozmawiać, chętnie pomogę - walkaznowotworem@gmail.com :)
UsuńCzytam Twojego bolga i łzy same napływają do oczu.. Podziwiam to jak silną kobietą jesteś, jak mimo bólu ciągle myślisz pozytywnie i się nie poddajesz.
OdpowiedzUsuńSwoimi słowami dałaś mi dużo siły w tym trudnym dla mnie czasie. Mam dwadzieścia lat i jestem właśnie po biopsji, czekam na wyniki. Podejrzenie - nowotwór złośliwy kości udowej. Ta diagnoza wstępna jest dla mnie starszym ciosem, staram się ciągle myśleć pozytywnie ale boję się co przyniesie każdy kolejny dzień..
Życzę Ci bardzo dużo zdrowia i siły! Trzymaj się! ❤️❤️❤️
Mam nadzieję, że zobaczysz mój komentarz. Jeśli zechcesz, napisz do mnie na mail walkaznowotworem@gmail.com 🙂
UsuńChętnie okażę Ci wsparcie! 💓